2012-03-23

MESHUGGAH. KOLOSS.

Colossus.
Słowo pochodzenia łacińskiego oznaczające statuę gigantycznych rozmiarów. Odnosiło się w szczególności do konkretnych antycznych posągów, takich jak Kolos Nerona w Rzymie, czy jeden z siedmiu cudów świata - Kolos Rodyjski.
Kolos Rodyjski według wyobrażeń z XVI wieku. Sztych Martena van Heemskerck.

Także olbrzymia istota.
KOLOSS.



Szkielet.
Jeśli mam być szczery to nie spodziewałem się tak dobrej płyty od Meshuggah. Wcześniejsze wydawnictwa, choć nie można powiedzieć, że były słabe, to jednak obracały się wokół pewnej sprawdzonej formuły, która nie wnosiła do twórczości Szwedów świeżego powietrza. Teraz jest trochę inaczej - co prawda rewolucji nie ma, ale ewolucji odmówić Szwedom nie mogę. Wydawnictwo jest o wiele bardziej przystępne dla ucha. Kilka odtworzeń wystarcza, aby osłuchać się z albumem, przyswoić jego szkielet. Ale to nie znaczy, że płyta jest w jakimkolwiek stopniu uboga. Na początku chłoniemy konstrukcję Kolosa, która pozwala nam na bezpieczne i satysfakcjonujące odkrywanie pozostałych elementów muzycznej układanki. Bo nie sposób pomylić zawartości muzycznej z żadnym innym zespołem na świecie.


Mózg.
Każdy kto słyszał jakąkolwiek płytę Meshuggah po Chaosphere ma pojęcie jak wygląda podejście tego zespołu do rytmu. Ciągłe wymijanie się ze standardowym metrum, przeciąganie naturalnych taktów i matematyczne podejście do budowania riffu. Mózg Kolosa nie jest tutaj wyjątkiem. Kieruje swoim ciałem, aby to, niszczyło w szaleństwie* wszystko, co tylko stanie mu na drodze. Nie brak mu także przebiegłości i potrafi zaskoczyć nie tylko podziałem rytmicznym, ale także uderzeniem w czuły punkt emocjonalny. Mnie osobiście zniszczyły choćby te momenty:
  • Końcówka The Hurt That Finds You First.
  • Behind The Sun -  dołączenie się perkusji to triolowych gitar w 2:53 <3.
  • Swarm. Kiedyś mój znajomy opowiadał, że gdy słucha numeru Viceroy zespołu Cloudkicker, to w pewnym momencie, gdy napięcie bardzo narasta i w końcu eksploduje z wejściem na beat perkusyjny - wyobraża sobie siebie na scenie z wybuchającą głową. Ja w tym przypadku miałem to samo. Gdy od 3 minuty napięcie zaczyna gwałtowanie narastać, aby 10 sekund później eksplodować  ciężarem wraz z krzykiem Kidmana, ja metaforycznie leże na zakrwawionej podłodze z moim mózgiem, który leży obok.
Waga.
Ciężar tej płyty jest niezaprzeczalny. Dźwięk 8-strunowych gitar, wyprodukowany na jej potrzeby, jest jak Zniszczenie. Riffy są jak tornado, które pochłania wszelkie światy do których się dostanie. Brzmienie jest dokładnie takie na jaki miałem nadzieję, gdy po raz pierwszy usłyszałem tytuł krążka. Bije na głowę negatywne zaskoczenie, jakim był dla mnie np. kontakt z nową płytą Lamb of God. Tutaj czuć MIĘSO. Pełnię, selektywność, mrok.

Sama postać Kolosa to nie wszystko - oddziałuje on także na swoje...

Otoczenie.
Oprócz ciężkości, płyta oferuje coś więcej - przestrzeń i oddech. Pojawia się ona w momentach, gdy przestery ustępują miejsca czystym dźwiękom, a klimat bierze górę nad niszczeniem. Nie są to jednak momenty ukojenia, a raczej schizofreniczna i przerażająca atmosfera ciemności, która z każdą chwilą osacza  odbiorcę coraz bardziej. Kolos absorbuje wszelkie światło dookoła siebie, a nas pozostawia nagich, bezbronnych i kulących się z przerażenia na zimnym podłożu. Wciąż nawiedzanych zawartością tego krążka.


Podsumowanie.
Wiele osób zastanawiało się, czy Meshuggah udźwignie ciężar, jaki sama sobie stworzyła będąc protoplastą gatunku djent. Szczególnie w XXI wieku, który przypadł na okres największego rozkwitu i bycia "na fali" tej muzyki. Bez bicia przyznam się, że wielkim fanem djentu nie jestem (poza tym jak to się czyta do cholery?!), Meszugę natomiast znam z każdej płyty i Kolossem napewno nie poczułem się zawiedziony. Znajduję tutaj  znajduję ciemną stronę duszy, dokładnie takie emocje jakie lubię. Jest to doskonała odtrutka na bezsensownie techniczny "wesołkowaty" djent w wykonaniu domorosłych shredderów. Jestem świadom, że ludzie mogą i będą zarzucać tej płycie brak przełomowości i powtarzanie schematów. Ja jednak zauważam w niej nowe pierwiastki, a te w pełni mnie satysfakcjonują. Zresztą, czy może być lepszy znacznik jakości niż włączony guzik "Repeat" w odtwarzaczu?

Gdyby tylko okładka była lepsza.

9/10.

*Meshuggah w języku Żydów aszkenazyjskich oznacza szalony.

3 komentarze:

  1. Dżent (Gent) - silent d.

    Płyta jest bardzo dobra, ale słabsza niż ta "wcześniejsza sprawdzona formuła".
    Napisałbym raczej "sprawdzone formuły".

    OdpowiedzUsuń
  2. sorry, ale czytając n-tego bloga z recenzją tej płyty nie wytrzymałem - Panowie Recenzenci: jak można napisać o Chaosphere, że jest płytą ze "sprawdzoną formułą"..?!?!?! OK, może ja nie wiem co to jest triolowa gitara, ale jak napiszesz mi o płycie jakiegokolwiek zespołu przed Meshuggah, która brzmi i ma piosenki jak na Chaosphere, to zwracam honor... pozdro

    OdpowiedzUsuń