2012-05-31

DIRGE, ŁÓDŹ, DOM.

Słowo Yonego, obrazek mój. A więc...

Gdy odkryłem na fejsuniu info, że Dirge gra znowu w PL od razu wiedziałem, że zrobię wszystko by się na tym koncercie pojawić. Widziałem ich rok temu, dokładnie 1 maja 2011 w warszawskiej Progresji i choćby dlatego, że będąc zażenowany frekfencją wtedy (przyszło 11 osób z czego 5 przyjechało z Litwy), postanowiłem, że zrobię wszystko, aby przyprowadzić im choć trochę ludzi więcej tym razem.
Generalnie z koncertu wyniosłem dwa wspomnienia: pierwsze zajebiście pozytywne, bo w końcu oglądałem mój ulubiony ostatnio zespół, drugie to niestety ogólny wkurw. Wkurw na niektóre... elementy publiczności. Ja rozumiem, że trzeba się czasem napić, ale nie po to dymałem 150 km w jedną stronę, żeby przeszkadzało mi w odbiorze koncertu kilku napitych bałwanów.
Dobra, wyrzuciłem z siebie co złe, teraz wracamy do relacji stricte muzycznej.
Zaczęli od „Morphee Rougue“ z najnowszej płyty, które, wraz z wizualami, które z nawiązką zrekompensowały brak oświetlenia, wprowadziło mnie w jakiś mroczny trans. Głośność na granicy bólu, filmy opowiadające jakieś przerażające historie, wszechobecna katedralna przestrzeń i gniotące mózgi riffy wydobywane, a jakże, z nisko nastrojonych Gibsonów, Sunn’a model T, Ampega Classica i Mesy Mark III (muzycy już wiedzą o co chodzi!) wywołały niemal stan dysforii. Panowie przeprowadzili nas przez prawie całą swoją ostatnią płytę, na koniec dokładając „Meridians“ i Epicentre“ z poprzedniego albumu. Mógłbym przy tej muzyce zasypiać, ale się boję. Z całą pewnością wywoła ona koszmary rodem z Silent Hill. Te uderzenia kotłów połączone z akcentem na najgrubszych strunach w najniższej możliwej pozycji na gryfie, z graną na silnym reverbie rozkładanką w tle powodują zwonienie akcji serca do tempa 60 uderzeń na minutę i nieuchronne podjęcie próby samobójczej. Rewelacja. Oby więcej tego typu grania...


P.S. Grał jeszcze support w postaci lokalnego zespołu, Help, nawet całkiem całkiem, ale ich późniejsze zachowanie pod sceną sprawia, że nie mam ochoty ich występu recenzować. Może ktoś inny na innych łamach to zrobi, tutaj szkoda czasu...

Y.






























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz