Gdy odkryłem na fejsuniu info, że Dirge gra znowu w PL od razu wiedziałem, że zrobię wszystko by się na tym koncercie pojawić. Widziałem ich rok temu, dokładnie 1 maja 2011 w warszawskiej Progresji i choćby dlatego, że będąc zażenowany frekfencją wtedy (przyszło 11 osób z czego 5 przyjechało z Litwy), postanowiłem, że zrobię wszystko, aby przyprowadzić im choć trochę ludzi więcej tym razem.
Generalnie z koncertu wyniosłem
dwa wspomnienia: pierwsze zajebiście pozytywne, bo w końcu
oglądałem mój ulubiony ostatnio zespół, drugie to niestety
ogólny wkurw. Wkurw na niektóre... elementy publiczności. Ja
rozumiem, że trzeba się czasem napić, ale nie po to dymałem 150
km w jedną stronę, żeby przeszkadzało mi w odbiorze koncertu
kilku napitych bałwanów.
Dobra, wyrzuciłem z siebie co
złe, teraz wracamy do relacji stricte muzycznej.
Zaczęli od „Morphee Rougue“
z najnowszej płyty, które, wraz z wizualami, które
z nawiązką zrekompensowały brak oświetlenia, wprowadziło
mnie w jakiś mroczny trans. Głośność na granicy bólu, filmy
opowiadające jakieś przerażające historie, wszechobecna
katedralna przestrzeń i gniotące mózgi riffy wydobywane, a jakże,
z nisko nastrojonych Gibsonów, Sunn’a model T, Ampega
Classica i Mesy Mark III (muzycy już wiedzą o co chodzi!) wywołały
niemal stan dysforii. Panowie przeprowadzili nas przez prawie całą
swoją ostatnią płytę, na koniec dokładając „Meridians“ i
Epicentre“ z poprzedniego albumu. Mógłbym przy tej muzyce
zasypiać, ale się boję. Z całą pewnością wywoła ona
koszmary rodem z Silent Hill. Te uderzenia kotłów połączone
z akcentem na najgrubszych strunach w najniższej możliwej
pozycji na gryfie, z graną na silnym reverbie rozkładanką w
tle powodują zwonienie akcji serca do tempa 60 uderzeń na minutę i
nieuchronne podjęcie próby samobójczej. Rewelacja. Oby więcej
tego typu grania...
P.S. Grał jeszcze support w postaci
lokalnego zespołu, Help, nawet całkiem całkiem, ale ich późniejsze
zachowanie pod sceną sprawia, że nie mam ochoty ich występu
recenzować. Może ktoś inny na innych łamach to zrobi, tutaj
szkoda czasu...
Y.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz