2012-05-19

JUCIFER, THAW, 17 V 2012, WARSZAWA

Jakieś 15 lat temu było miejsce, które nazywało się W5, organizowano tam imprezy techno, ale nie jakieś pimpołki rodem z trójki BMW zarejestrowanej w Pułtusku, tylko kurwa, prawdziwe, hard core do kwadratu fakin sziet techno. Miejsce, w którym wiele osob zawarło bliższe znajomości z extasy i kwasikiem, gdzie z całą pewnością miały miejsce niebezpieczne zjazdy, przypadkowy dziki seks i interwencje pogotowia polegające na szybkim schładzaniu przegrzanego używkami i wysiłkiem fizycznym organizmu. Nie wiem, czy je lubię, ale stojący w rogu sali terminator T-600 jednoznacznie przypomina, że miło raczej nie będzie.
Szczerze mówiąc nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać. Znam Sun For Miles, cenię bardzo, ale Thaw nawet nie posłuchałem wcześniej bo jak gdzieś wyczytałem o black metalowych korzeniach to jakoś... nie chciało mi się. No powaga, kompletnie olałem.
Rany, cóż to był za błąd! Wczorajszy koncert uświadomił mi, że jestem ograniczonym dupkiem, który nie zasługuje na miano muzyka i fana. Jak mogłem przegapić coś TAKIEGO?! Przy całym moim uwilebieniu dla sludge i innych nietuzinkowych rzeczy kompletnie przeoczyłem fakt istnienia czegoś tak zajebistego!
W oparach dymu i czerwonego światła, drone’owe sprzężenia wymieniane z blastami i miażdżącymi riffami zdzierały skórę z twarzy, wkręcały się w mózg próbując dobrać się do najniższych instynktów. To jest muzyka końca świata, bez ani jednej pozytywnej emocji, wywołująca apokaliptyczne wizje i chęć niszczenia. Niezbyt często chadzam na koncerty. Staram się wybierać to, co lubię, co chciałbym zobaczyć. Na Thaw wybrałem się w zasadzie z przypadku, ale to co usłyszałem i zobaczyłem przekroczyło najśmielsze moje oczekiwania. Byłem świadkiem skrzętnie zaplanowanego misterium z krwawą ofiarą złożoną jakimś bezimiennym bogom, czułem jakbym w rękach trzymał rozgrzewające się 6L6. Ostatnio dźwięki, które zrobiły na mnie takie wrażenie słyszałem będąc na koncercie Dirge w Progresji rok temu. Dzięki wczorajszemu występowi Thaw wskoczył niezwykle wysoko na moją listę uwielbienia i coś mi mówi, że długo tam pobędzie. Ten koncert przypomniał mi jedną rzecz o której ostatnio jakby zapomniałem: warto śledzić rodzimą scenę, bo naprawdę znajdują się na niej zespoły, które bez żadnych kompleksów mogą stanąć obok gwiazd gatunku ze świata i powiedzieć „My też mamy kurwa coś do powiedzenia!“ Panie i Panowie! To jest jeden z najlepszych bandów w Polsce, bez dwóch zdań. 
P.S. Tego wieczoru wystąpiło również Jucifier, ale to kompletnie nie moja stylistyka więc nawet nie będę udawał, że coś z tego zrozumiałem.
http://thaw.bandcamp.com/
                                                                                                                                     Yony

Od siebie dodam tylko kilka zdań. Po pierwsze frekwencja. Sam nie wiem czy byłem bardzo zdziwiony ilością osób. W sumie czwartek, termin w tygodniu, nigdy nie zwiastuje tłumów na koncercie. Tym bardziej, gdy do czynienia mamy z muzyką niszową, taką jak Jucifer. Na oko w klubie było 50-70 osób - co jak na warunki warszawskie, gdzie publika naprawdę ma w czym wybierać można uznać za normę. We wtorek na Tides From Nebula było co prawda około 4 razy więcej ludzi, ale TFN to zupełnie osobna bajka i fenomen zarazem. Także chyba nie było źle i mam nadzieję, że Ceremony Booking jest zadowolone. A przynajmniej nie uderza w stół zaciśniętą pięścią, kląć przy tym szpetnie.
Yony o THAW napisał dużo, dlatego powtarzać się nie będę, a tylko zgodzę  w 100%. I powtórzę - wspierajcie polską scenę, bo już dawno pojawiły się na niej zespoły, które spokojnie mogą konkurować z "zagraniczną jakością". Kupujcie merch, chodźcie na koncerty. Przeżyć nie jest łatwo, potrzeba mnóstwa samozaparcia i pracy, a my, fani, jesteśmy w stanie w prosty sposób przyczynić się do ułatwienia zespołom tej drogi.
Jucifer. Co prawda nie byłem na całym koncercie, gdyż
a) "jutro praca"
b) fotografując bez zatyczek (błąd, który wymaga bardzo szybkiej eliminacji) po kilkunastu minutach miałem wrażenie jakby mój organizm miał zaraz eksplodować, ale to, co usłyszałem jak najbardziej zaspokoiło moją potrzebę zła i niedobra. W ogóle to jak dwie osoby mogą wytworzyć TYLE hałasu?? Doskonała prezencja sceniczna, czysta energia, zarówno w wykonaniu wokalistki jak i bębniarza, sprawiły że z pewnością nie tylko ja byłem zadowolony z tego co obserwuję i słyszę. Twórczości Jucifer za bardzo nie znam, nie mogę powiedzieć co zagrali, a czego nie, ale było bardzo dobrze. No cóz. Drone/doom FTW i do następnego BZZZ SZZSZZZ BZZZZZ!

P.S. Thaw to w dużej mierze black metal. Yony i black metal w 99/100 przypadkach raczej nie idą tą samą drogą.
A po występie Yony zakupił:

I niech właśnie ten fakt przypieczętuje nasze powyższe słowa :D
Amen. Z bogiem albo mimo boga.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz