2012-09-09

KATATONIA - DEAD END KINGS


Trochę czasu potrzebowałem, aby polubić się z tym albumem. Na samym początku byłem mocno zawiedziony. Szwedzka Katatonia jest bardzo wysoko w moim rankingu zespołów i oczekiwania, co do "Dead End Kings" miałem naprawdę ogromne. Jak dla mnie ich Opus Magnum to wydany w 2006 roku album "The Great Cold Distance" - subiektywnie nie miał słabych momentów. Potem był "Night Is the New Day", który także trzymał poziom (podobnie jak koncert w Stodole jaki zagrali w ramach trasy go promującej, do dzisiaj jestem pod wrażeniem tego wieczoru!), a dzisiaj mamy "Dead End Kings". Bardzo dobra okładka, zaostrzający apetyt singiel i w końcu 27 sierpnia wychodzi cały album. Jaki więc jest?

Ilość odsłuchań: 1-5.
Przy pierwszych kontaktach nie miałem wątpliwości, że niestety zespół nie podołał. Płyta wydawała mi się bardzo mocno "prześpiewana" - muzyka gdzieś schowana w tle, bez zapamiętywalnych "riffów za milion dolarów"... A Renkse śpiewał i śpiewał... Oczywiście były chwile w których myślałem "fuck me, to jest to, zajebisty wokal", ale byłem przytłoczony ilością słów wydobywających się podczas każdego z numerów. Ale słuchałem dalej...


Ilość odsłuchań: 6-20.
...a całość zaczynała nabierać sensu. Pierwszy "wszedł" The Parting z genialnym ciarogennym otwarciem:

In the weak light
I saw you becoming the lie
Taking it all for granted
Like freedom
It's something you'll never have
W Katatonii najbardziej cenię to, że nie muszę znać tekstu, żeby go na swój sposób interpretować. Wyłapuję poszczególne słowa i dzięki nagromadzeniu emocji zawartych w głosie Jonasa wiem o czym śpiewa. Albo przynajmniej wydaje mi się, że wiem - aczkolwiek jest to nieistotne, gdyż najważniejsze jest to, że przekaz zespołu oddziałuje na moją psychikę. I gdy tak oswajałem się z warstwą wokalną płyty, zaczynała docierać do mnie mnie także muzyka (znakomite riffy w Buildings, czy First Prayer!). Niektórym może brakować death metalowych korzeni Szwedów, ale chyba nikt nie spodziewał się teraz "powrotu do przeszłości". W zamian za to Katatonia coraz śmielej eksploatuje pola progresywno-rockowe - spokojne i strukturalnie urozmaicone, wzbogacone o liczne dodatki jak sample, pianino czy występującą gościnnie Silje Wergeland z zespołu The Gathering.

Ilość odsłuchań: 21+.
Jest bardzo dobrze. Chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że Katatonia oferuje nam albumy ponadczasowe w swoim gatunku, ale wymagające skupienia i cierpliwości. Taki właśnie jest "Dead End Kings". Z początku przeze mnie nierozumiany, w końcu zaakceptowany i przyjęty jako dzieło kompletne. Wyjątkowo spójny i przepełniony melancholijną zadumą nad losem człowieka.
Dead End Kings is about the corridors of our mind from where there is no return. Be a king or queen in your own right in these hallways, even at the dead end. Carry your burden with pride. That’s what we are doing, twenty years and counting. Kings, because we believe in what we are creating, in our own disturbing faith.
Jonas Renkse

Niestety nie udało mi się ich zobaczyć podczas tegorocznej edycji Summer Breeze, ale z pewnością nadrobię tę zaległość podczas ich jesiennego koncertu w warszawskiej Progresji (na supporcie Alcert i Junius!). A wracając do recenzji, dzisiaj ode mnie 8/10. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz