To był pierwszy koncert Licorei z Mateuszem Jaworskim w składzie. I jak to wyszło? Powiem tak - to był najbardziej interesujący występ tej grupy jaki dany mi było zobaczyć (a widziałem ich już conajmniej kilka razy). Nagłośnienie nie było zbyt selektywne, więc ciężko mi pisać o samej muzyce (na to przyjdzie czas przy okazji wydania jakiegoś cd, bo z tego co słyszałem to chłopaki grali przede wszystkim jakieś nowe wałki, hmm...), ale można ocenić tzw. "ogółem". A ogółem było naprawdę bardzo fajnie. Nowy vox wniósł do muzyki dużo urozmaicenia - śpiewy, krzyki, growle i świniaki. A muszę przyznać, że każdy z tych elementów był na bardzo wysokim poziomie technicznym. Widać, że M. wie co robi i jest świadom swojego głosu. W całości zabrakło mi jednak pomysłu. Bo rzeczą do której mógłbym się przyczepić jest właśnie monotonia. Do połowy gigu nie przeszkadzała / nie była odczuwalna, ale im dalej w las, coraz częściej napadały mnie myśli, że wokale są do siebie bardzo podobne.
Refrenów za milion dolarów. Właśnie tego mi brakowało. Ale stylówa Maynarda in plus :D
I na koniec zboczenie osobiste - bas mógłby grać bardziej w paśmie ultrasonicznych fal anihilujących marzenia, a nie szklankowo-gitarowym paśmie dla cienkostrunowców :] Zawsze wiedziałem, że Sansamp jest be :P
No to PAN AKUSTYK zawalił sprawę, albo za dużo basu szło ze sceny ;) Fajne foty.
OdpowiedzUsuń